- Nie chcę zabierać ci tyle czasu.. powiedziałaś, że mogłabyś zabrać mnie na dionizje, czyli masz coś w planach, a ja ci przeszkadzam - nie miał bladego pojęcia czym one są, ale skoro dziewczyna chciała na nie iść, to musiało to być coś, czego jego umysł nie pojmie. Podrapał się po karku. - Właściwie, to zwykła kawiarnia wystarczy.. zjadłbym czegoś słodkiego. Mój przyjaciel mówił, że w tradycji jego rodziny jest jedzenie pączków z dżemem aloesowo-miętowym w każdy drugi piątek miesiąca, brzmi świetnie prawda?
Tak mu się jakoś wylały ciekawostki które nikogo nie obchodzą, ale nie zwrócił sobie za to uwagi, zamiast tego wyciągnął telefon i sprawdził coś, by ruszyć z nią do wyjścia. Informacja o pączkach chyba zaszokowała Andromedę, bo nic nie odpowiedziała, zamiast tego podążyła za nim z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy. Oboje byli w miarę ubrani, więc nie martwiąc się o to, że będzie jej zimno, podążył szlakiem z pamięci do pobliskiej kawiarni, którą przypomniał sobie na poczekaniu. Oklepany pomysł, ale i tak mieli tam posiedzieć maksymalnie pół godzinki. Budynek prezentował się znakomicie, ogromne szyby zamiast przednich ścian zapraszały otwartością i przestrzenią, a wzniesienia "stage'e" dla niektórych stolików kształtu trójkątów dodawały wszystkiemu wariactwa. Chętnie wszedł i pognał do lady, zamawiając kilka pączków i herbatę, które mieli przynieść do stolika przy prawej ścianie, z widokiem na resztę miejscówki, gdzie zaraz zasiadł z rudą, uchylając nieco szyi, kiedy rozpiął kołnierzyk. Było za ciepło żeby się tak zakrywać. Oparł policzek o dłoń i patrzył na nią.
- Chyba nie zamówiłeś aloesowych pączków? - zapytała żartem, na który demon wywrócił oczami z parsknięciem i zaprzeczył. Przyniesiono ich zamówienie, a głodny po całym dniu latania po bibliotece młody złapał za słodycz, wgryzając się.
- Właszciwie, to nie szą takie dobue - skomentował tradycyjne pączki kolegi z pełną buzią, a kiedy przełknął, ożywił się z pewnego powodu. Pochylił się nad stołem łapiąc za wykałaczkę i wycelował w Andromedę. - A teraz, spowiadaj się.
- Rozumiem, że interesuje cię religia i te sprawy, ale daleko ci do księdza - uniosła brew. Safir dalej celował w nią wykałaczką i gestykulował przy następnym zdaniu.
- Nie proszę cię, żebyś wyspowiadała się z-- - zaciął się, by chrząknąć. - Właściwie, to jednak proszę. Chcę wiedzieć, skąd znasz moją rodzinę. Jeśli.. jesteś jedną z panienek Vegówna to nawet się nie tłumacz. Ale chce wiedzieć.
- Zwariowałeś - prychnęła ledwo zauważalnie. Poczuł ulgę, chociaż raz ojciec nie rzuca się na świeże mięso. - Twoi rodzice robią biznes z moim przyjacielem.
- Aha.. - mruknął oczekując czegoś więcej, niż nudne biznesy i opadł na miejsce, odkładając wykałaczkę. Czyli koniec końców, jest jak sobie wyobrażał; jakaś randomowa laska, ładna i czyta to starzy chcą ich spiknąć. Żeby schować irytację która wylewała się z jego miny, wepchał do buzi kolejnego pączka intensywnie przeżuwając. Reszta spotkania była równie dziwna, średnio się dogadywali, ona była jak polonistka a on jak kiblujący smarkacz. Wreszcie oboje rozstali się niezręcznie, żadno nie obiecując drugiemu spotkania, jedyne co powiedział, to to, że nie piśnie o niej negatywnego słówka, zanim oddalił się, wracając. do domu. Powitały go jak zwykle jęki, co najgorsze dwa męskie, co obrzydziło go na tyle, żeby jednak zawrócił i wybrał się do kumpla, myśląc o słowach, które kierowałby do ojca.
Pieprz się pedale.
Co gorsza.. nie wiedział, że te myśli życzą ojcu dobrego.
Minęło kilkanaście dni odkąd spotkał się z rudowłosą. Każdego dnia, rodzice jego dzwonili na jego komórkę albo odwiedzali go u kumpla, wypytując o każdy szczegół spotkania i pytali, kiedy po raz kolejny zobaczy się z dziewczyną. Za każdym razem wymijająco upewniał ich, że może kiedyś do niej napisze, albo przyjdzie do biblioteki, ale średnio mu się do tego śpieszyło. Wszystkie te dni były takie same, a może jednak nie? Prawdę powiedziawszy, dla Safira bardzo się różniły. Choć siedział ciągle i czytał, dowiadywał się przecież nowych rzeczy. Zaczął kreować własną religię, która tak bardzo przypominała katolicką, że nie dało się jej odróżnić. Jego przyjaciel, jedyny spokojny facet jakiego zna, wieczorami poświęcał mu czas słuchając jak wygłasza mowy i czuł się wzruszony. Wierzył w to, co mówi, ale brakowało mu motywacji, by zostać uczniem demona. Jego rasa nie pomagała. Jednego dnia, gdy wyszli na miasto się przejść, starszy facet wpadł na pomysł, by zaprowadzić Safira tam, gdzie powinien zacząć całą tę zabawę z religią. Do zakonu. Nie był to zakon ogromny, ledwo składający się z dwudziestu kilku osób, nie był też znany, jednak łatwo byłoby mu się do niego przyłączyć. Demon, choć oponując, zapukał do wrót, zaraz będąc witany przez owieczkę pana w szacie, wszedł do środka. Został tam sam. Rozmawiał z ojcem duchownym przez wiele godzin, tłumacząc mu swoją sytuację. I tak.. pozwolono mu tam zostać. Warunkiem było jedynie zerwanie kontaktu z ludźmi, dopóki nie oczyści duszy.
Starszy, doświadczony demon postanowił złożyć wizytę artyście, który był w trakcie malowania ich wymarzonego obrazu. Wiedział, że zajmie to wiele czasu ale wcale mu to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, chciał żeby malował nawet pół roku, ale żeby obraz był perfekcyjny. Tym razem sam, bez podszywanej żony, zawitał w atelier Piotra, pukając do drzwi. Gdy się otworzyły, jego oczom ukazał się nieco zmęczony, ale zdeterminowany starszy mężczyzna, który najwidoczniej właśnie obudził się z drzemki. Vetur zrobił przepraszającą minę.
- Wybacz, nie chciałem cię obudzić - powiedział, wpraszając się do środka i odwieszając długi płaszcz z gracją idąc wgłąb korytarza.
CZYTAJ DALEJ
|
v
- Bardzo dobrze ci idzie, Attaiusu - usłyszał wesoły ton starszego, który chwalił go za przepisywanie pewnej księgi, co szło mu sprawnie lecz intuicyjnie, ponieważ nigdy wcześniej nic podobnego nie robił. Starał się, wiedział że nijako pomaga mu to w zagłębianiu wiary, ale po części był za takim zajęciem, bo zapamiętywał ważne cytaty z ksiąg wiary. Poczuł, jak opiekun kładzie dłoń na jego ramieniu i ściska, a potem powtarza ucisk. W tym momencie poczuł również drugą dłoń, ale już na lewym ramieniu, która też uciskała jego ciało w masującym geście. - Jesteś taki spięty, na pewno się wysypiasz?- Tak, wysypiam się ojcze - odpowiedział grzecznie, udając, że rozluźnia go dziwny dotyk starszego mężczyzny. Wyprostował się bardziej i kontynuował pisanie, nie zważając na to, co wyprawiał drugi.
- A mimo to, twoje ramiona są takie naprężone.. musimy je rozluźnić, bo inaczej nie wyjdzie ci pisanie i nie nauczysz się - powiedział jakoś tak niesmacznie, z desperacją a jednak chowaną pod dobrocią i pozwolił sobie zjechać palcami w dół klatki chłopaka, który tym razem się spiął i odwrócił, łapiąc starszego za nadgarstek.
- Ja nie..
- Oh Attaiusu, to nic złego, że się martwisz.. ale ja chcę dla ciebie dobrze, chyba nie chcesz, żeby przełożony dowiedział się jak źle reagujesz na obecność swojego opiekuna, hmm? - w wypowiedzi tej znalazła się nutka ostrzeżenia, które młody demon wziął wyjątkowo do serca, a jego obrona psychiczna upadła pod naporem następnego zdania. - Nikt ci jeszcze nie ufa, bo jesteś demonem. Proszę, rozluźnij się.
Nie wiedział, co robić. Nie chciał się sprzeciwiać, bo gdyby go wyrzucono, wyszedłby na słabeusza. Więc nie oponował, gdy starszy kapłan wziął go za dłoń i pomógł wstać, ani kiedy został poproszony o spoczęcie na biurku. Czuł się obrzydliwie, wiedział, że robi źle, a jednak coś więcej niż obawa kazało mu kontynuować granie grzecznego podopiecznego. Wtedy nie zdawał sobie sprawy, że swoim ciałem to on uwiódł starszego, a nie na odwrót. Że jednak te dziwne uczucie na które nie zwracał uwagi to była satysfakcja z psucia duszy wiernego. Że był demonem i tak było trzeba.
Silne, choć powolne i nieco za delikatne dłonie spoczęły na jego policzkach, a twarz kapłana zbliżyła się, doprowadzając do złączenia ust mężczyzn. Czuł, jak mokry język wpycha się w jego buzię, przy czym hamował odruch wymiotny. Dłoń jedna opuściła się na jego krocze, a potem zdjęto z niego koszulkę. Ten sam język lizał go po sutkach, a z gardła kapłana oprócz charknięć, wydobywały się też słowa.
Masz śliczne, różowe sutki.. lubisz to, prawda? Mmm.. widzisz, jak stoją? Tutaj też, jesteś taki słodki, widzisz jak na mnie reagujesz? Już się powoli rozluźniasz, ale jeszcze nie jesteś gotowy..
Zdjął z niego spodnie. Kapłan kucnął i złapał jego prącie, całując nie niezdarnie i liżąc, a Safir zamknął oczy i próbował nie zwymiotować. Ale bał się przeciwstawić. Mężczyzna wstał i zdjął gołego demona z biurka, odwracając go. Dopiero wtedy syn Zimy poruszył się i zaprotestował, próbując odwrócić.
- Nie, nie proszę, ja nie chce - wyrzucił z siebie, kapłan jednak, jakby tracąc cierpliwość, mocno uderzył nim o owe biurko, wypinając go i przytrzymał za kark, nachylając się. Jedną ręką odsunął szatę i obniżał swoje spodnie.
- Nie możesz być egoistą, to wbrew woli bożej, przyjemność.. - przerwał, łapiąc się za prącie i mocniej docisnął głowę chłopaka do biurka. - ..muszą czuć obie strony.
Bez przygotowania, upozycjonował się i wbił się we wnętrze chłopaka, doprowadzając go do bolesnego krzyku, jednak nie na długo, bo zaraz zatkał mu buzię dłonią, drugą trzymając jego biodro. Demon popłakał się, ale nie mógł już nic zrobić. Ruchy księdza były ostre, płytkie, oraz gwałtowne. Rozrywał go od środka i sapał mu do ucha, powtarzając jakim grzecznym jest barankiem bożym. Kiedy skończył, sam ubrał chłopaka, który nie potrafił już nawet stać, z bólu i zmęczenia spowodowanego płaczem. Został zaprowadzony do swojego pokoju, gdzie zostawiono go samego. Młody patrzył w ścianę i trząsł się, zaciskając palce na szacie.
| NIEWIEMKOCHAMCIE |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz