Śmieszny był ten cały Safir. W końcu kto, do cholery, przynosi swoje książki do biblioteki? Z drugiej strony Andromeda nie dziwiła mu się aż tak. Przebywanie na co dzień z Zimą musiało się jakoś odbić ja jego psychice i może to lepiej, że nie poszedł w ślady swojego ojca. Nie chciałaby mieć na głowie drugiego Vetura, który jest... jaki jest i do tego zabrania czytania książek. Dziwna była ta ich demonia rodzinka, ale nie jej było to oceniać. Z dwojga złego chyba lepiej mieć za rodziciela Zimę niż kogoś, kto wysłałby swoje dziecko na Słońce, co nie?
Wychodząc z pokoiku, spotkała Svena, który układał jakieś książki na półce.
– Następnym razem jak ktoś przychodzi z nieoznakowanymi książkami, to się go zapytaj czy ich przypadkiem nie przyniósł tutaj oddać – odezwała się kobieta.
– Ups... – Uśmiechnął się Szwed: – A tak właściwie to wiesz już co się robi, jak ktoś chce wynieść stąd nieoznakowane książki?
– Nie mam zielonego pojęcia. – Zaśmiała się: – Kto normalny przychodzi czytać swoje rzeczy do biblioteki?!
Ten dzień znowu zaczął się malować w jaskrawych barwach. Dziewczyna szybko zabrała się do opisywania lektur oraz dodała kilka wpisów do kart bibliotecznych. Już po godzinie mogła wrócić do swojego sekretarskiego bytu, który zakładał popijanie kawusi oraz jedzenie ciasteczek. Wciągnęła się w Żywoty cezarów Swetoniusza.
Tak mijały jej godziny, Tyberiusz, wpisy, podpisy, Tyberiusz, wpisy, podpisy... Przez cały czas czuła na sobie wzrok Safira i choć za każdym razem, kiedy na niego spoglądała, on czytał swoja książkę, to i tak czuła się obserwowana. Tobie Andzia, to już chyba serio na mózg siada – tłumaczyła sobie swoje zachowanie.
Wybiła siedemnasta godzina. Fajrant. Normalnie cieszyłaby się ze skończonej pracy, lecz dzisiaj nie była od razu taka cała w skowronkach, w końcu obiecała demonowi wypad na miasto. Miała co do niego mieszane uczucia. Z jednej strony było jej go tak po prostu szkoda, chłopak był stłamszony przez swoich rodziców, którzy się go wstydzili. Lecz z drugiej jednak strony tak skrajna niepewność siebie odpychała Andromedę, która przyzwyczajona była do ludzi całkiem innego pokroju. Poza tym ten cały katolicyzm, był dla niej niewygodny, a za razem intrygujący. Kobieta walczyła ze sobą: Uciekać, czy nie uciekać – oto jest pytanie! Finalnie została, liczyła, że ten chodzący chrześcijański paradoks czymś ją jeszcze zaskoczy albo że nagle stanie się cud i demon dostanie dar krasomówstwa.
– No to gdzie chciałeś mnie zabrać? – Anka wskoczyła na kanapę obok Safira.
Chłopak oczywiście się zmieszał i spuścił wzrok. Dziewczyna westchnęła, usiadła po turecku i opierając głowę na ręce podpartej na oparciu sofy, powiedziała:
– Wiem, że jestem zajebista, ale nie musisz się mnie bać. Nie doniosę na ciebie Lucyferowi, czy komu tam się donosi. – Uśmiechnęła się, tylko ona tutaj doceniała swoje żarty.
Safir próbował się odezwać, lecz widać było po nim, że nie wiedział co ma robić. On naprawdę ma ze sobą jakiś problem. Kobieta nie chciała czekać, aż nastolatek łaskawie coś z siebie wydusi:
– Lepiej szybko coś powiedz albo zabiorę cię na dionizje do Amoniusza. – Swoją drogą, trochę jej było żal opuszczać tę uroczystość, bardzo lubiła tamtejsze zawody teatralne: – A uwierz mi, że nie będziesz się tam dobrze czuł.
– Ja... – zawiesił się na chwilę: – Ja właściwie nawet nie wiem gdzie mógłbym cię zabrać.
Andromeda na te słowa wybuchnęła zduszonym śmiechem (w końcu cały czas była w bibliotece i nie wpadało być głośno). Demon ponownie się speszył, tym razem jeszcze bardziej. Unikał kontaktu wzrokowego i mocno się zarumienił.
– Zapraszasz mnie i nawet nie wiesz gdzie? – Nie przestawała się uśmiechać: – Jesteś najbardziej pokręconą osobą jaką spotkałam w ostatnim czasie. – Trochę go polubiła, choć nie chciała sama tego przed sobą przyznać.
Chłopak czerwienił się coraz bardziej.
– Chodź – Andromeda wstała i podała mu rękę: – W nagrodę, że w ogóle się do mnie odezwałeś pokażę ci jak ludzie zazwyczaj spędzają czas, kiedy mają przyjaciół. I na Apollina, przestań się mnie bać, ja naprawdę cię nie zjem!
– No to gdzie chciałeś mnie zabrać? – Anka wskoczyła na kanapę obok Safira.
Chłopak oczywiście się zmieszał i spuścił wzrok. Dziewczyna westchnęła, usiadła po turecku i opierając głowę na ręce podpartej na oparciu sofy, powiedziała:
– Wiem, że jestem zajebista, ale nie musisz się mnie bać. Nie doniosę na ciebie Lucyferowi, czy komu tam się donosi. – Uśmiechnęła się, tylko ona tutaj doceniała swoje żarty.
Safir próbował się odezwać, lecz widać było po nim, że nie wiedział co ma robić. On naprawdę ma ze sobą jakiś problem. Kobieta nie chciała czekać, aż nastolatek łaskawie coś z siebie wydusi:
– Lepiej szybko coś powiedz albo zabiorę cię na dionizje do Amoniusza. – Swoją drogą, trochę jej było żal opuszczać tę uroczystość, bardzo lubiła tamtejsze zawody teatralne: – A uwierz mi, że nie będziesz się tam dobrze czuł.
– Ja... – zawiesił się na chwilę: – Ja właściwie nawet nie wiem gdzie mógłbym cię zabrać.
Andromeda na te słowa wybuchnęła zduszonym śmiechem (w końcu cały czas była w bibliotece i nie wpadało być głośno). Demon ponownie się speszył, tym razem jeszcze bardziej. Unikał kontaktu wzrokowego i mocno się zarumienił.
– Zapraszasz mnie i nawet nie wiesz gdzie? – Nie przestawała się uśmiechać: – Jesteś najbardziej pokręconą osobą jaką spotkałam w ostatnim czasie. – Trochę go polubiła, choć nie chciała sama tego przed sobą przyznać.
Chłopak czerwienił się coraz bardziej.
– Chodź – Andromeda wstała i podała mu rękę: – W nagrodę, że w ogóle się do mnie odezwałeś pokażę ci jak ludzie zazwyczaj spędzają czas, kiedy mają przyjaciół. I na Apollina, przestań się mnie bać, ja naprawdę cię nie zjem!
[jak coś to mamy wczesny kwiecień, bo mi się data dionizji musi zgadzać cn]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz