- Siedź, przyniosę wodę - odezwał się Ivan i ruszył wolnym krokiem do kuchni, a ja odwracając wzrok, poszedłem za nim. Stanąłem w przejściu i podrapałem się po karku. Chyba domyślał się, o co chciałem zapytać, więc zrobił mi przysługę i pominął nieprzyjemną i nużącą konwersację, zwyczajnie zadając mi pytanie. - Zostaniesz z nim?
- Jeśli muszę.. - powiedziałem przepuszczając go. Nie mówił nic więcej, ale może to i dobrze. Podał Czarnemu jakąś tabletkę, zapewne taką która również weźmie udział w obronie organizmu, a potem poczekał, aż ten wypije i odda mu szklankę. - Możesz iść?
- Nie może, a raczej może, ale nie za bardzo mu to będzie wychodzić - parsknął jego znajomy i zagłębił się w jakiejś rozmowie z poszkodowanym Dzieciakiem, a ja chcąc dać im nieco prywatności, odpaliłem fajkę i wychyliłem się przez okno, uwcześnie je otwierając. Zimny powiew wiatru i paląca sadza w płucach otrzeźwiły nieco moje zmysły. - Zbieram się. Spróbuj się przespać.
- Chciałbym - głos mordercy nie brzmiał za dobrze. Miałem wrażenie, jakby wcale nie chciał, abym to akurat ja pilnował go przez te kilka godzin. Trochę mnie to zabolało, ale tylko trochę, bo gniew z wcześniej i troska zagłuszały wszystkie inne odczucia. Zbliżyłem się do niego i stanąłem na przeciwko. Spojrzeliśmy na siebie; już widać było po nim, że nie do końca kontaktuje. Westchnąłem i zrobiłem krok w przód, łapią go pod pośladki, po czym uniosłem go do góry tak, by mnie okraczył. Nie spodziewał się tego, dlatego od razu objął mnie kurczowo, żeby nie spaść. Poprawiłem go. - Co ty..
- Zabieram cię do domu.
_________________________________
Bardzo szybko znaleźliśmy się w moim drugim mieszkaniu. To tutaj po raz pierwszy piliśmy i o mało nie skończyło się na czymś więcej, niż objęciu.. to tutaj zrozumiałem, jak wiele dla mnie znaczy. Delikatnie posadziłem go na kanapie i poklepałem po ramieniu, by położył się na brzuchu, a następnie przykryłem go fikuśnym kocykiem, na którym wyryte było moje imię w niezdarny sposób. Zabawne, to właśnie ten kocyk podarował mi poprzedni śmiertelnik, który złamał mi serce.. teraz był to tylko nostalgiczny przedmiot, z którym nie chciałem mieć na co dzień styczności, dlatego pozostawiłem go tutaj, nie mając odwagi, by go wyrzucić. Upewniając się, że Czarny nie spadnie, podszedłem do piecyka i zacząłem układać drewno oraz węgiel, który następnie podpaliłem i poruszyłem wajhą, pozwalając ogniwie wgryźć się w materiał a nam zapewnić choć trochę ciepła. Nie. Nie nam. Jemu. To dla niego to wszystko robiłem. Kiedy się odwróciłem, ujrzałem jak wpatruje się w tańczące płomyki, które odbijały się w jego oczach, a ciepły kolor oświetlający ciemny pokój obejmował kształt jego ciała. Wyglądał pięknie. Na moich ustach pojawił się delikatny uśmiech, którego nie potrafiłem zahamować. Zostawiłem go na chwilę samego i poszedłem do kuchni, by zrobić dla niego herbaty, a potem przyniosłem ją i usiadłem na kolanach przed kanapą, wyjmując telefon, w którym zacząłem przeglądać nieodebrane połączenia.
- Dużo.. - wyszeptał, pewnie nieświadomie mówiąc bardzo cicho. Zerknąłem w górę i pokiwałem lekko. - Od kogo?
- Praca.. urząd.. Esther.. - wyliczałem. Nie musiałem, ale spokojny klimat jakoś tak sam ze mnie to wszystko wydobywał.
- Esther.. - powtórzył, zamyślając się. Nie zamierzałem brać do siebie tego co mówił, bo nie był świadomy, ale musiałem przyznać, że widok tak skupionej lecz zamulonej twarzy Czarnego był na prawdę przesłodki. - To ta kobieta.. z którą byłeś w apartamentowcu.. tak?
- ..tak. To moja żona.
Dlaczego te zdanie tak ciężko przechodziło mi przez gardło?
- Rozumiem.. - wyszeptał jeszcze ciszej. Odłożyłem telefon i oparłem oba przedramiona, skrzyżowane, na kanapie tuż przed jego twarzą, a na nich spocząłem podbródek. Mogłem mu się przyjrzeć.. miał na prawdę nieziemskie oczy. - Dlaczego po mnie przyszedłeś..
- Już ci mówiłem.
- Nie.. odpowiedziałeś pytaniem - powiedział z niemym wyrzutem. Przez chwilę nic nie mówiłem. Po prostu patrzyłem mu w oczy, szukając w nich odpowiedzi na wszystkie pytania, które zbierały się w mojej głowie i sercu. Ale one mogły mnie jedynie zwodzić. Uśmiechnąłem się delikatnie do siebie i przymknąłem oczy. - Już nie jesteś taki zły co?
- Nie - również szepnąłem. - Za bardzo cię kocham, by ciągle być złym.
Nie widziałem jego reakcji. Z resztą, jaka by nie była, jest niepoprawna. Bo nie jest trzeźwy. Bo jest na strzykawce. Drgnąłem lekko, gdy położył dłoń na moim policzku i niezdarnie przesunął, jakby chciał odgarnąć moje włosy, ale zamiast tego, jedynie wsadził mi kciuka w oko i zepsuł fryzurę. Uniosłem brwi i uniosłem powieki, by ujrzeć.. nie potrafię opisać jego wyrazu twarzy. Nie wiem sam, co on oznaczał. Wiem tylko, że w tamtej chwili bolało. Cholernie. Chciałem przysunąć głowę i złożyć całun na jego ustach, ale nie mogłem. Tak bardzo chciałem. Jego dłoń zjechała ponownie na mój policzek i tym razem specjalnie przejechał kciukiem po moim oku.
- Wyglądasz jakbyś chciał płakać.. raczej nikomu nie powiem, że pan Zimny Drań ryczy, więc się nie hamuj - tym razem to on się do mnie uśmiechnął. I bańka pękła. Gapiłem się na niego z dosyć szeroko otworzonymi oczami, a po moich policzkach samoistnie spłynęły słone łzy, mocząc materiał kanapy. W tych łzach było wszystko, co w sobie dusiłem. Cały żal, cały smutek na myśl, że nie mogę utrzymywać z nim kontaktu. Że on również łamie mi serce, choć nieświadomie. Były w nim zawarte uczucia, które z każdą łzą, coraz bardziej od siebie odpychałem. A gdy przestały płynąć, zaśmiałem się lekko i uśmiechnąłem w odpowiedzi.
- Ty draniu.. nigdy wcześniej nie płakałem, może jesteś czarodziejem co? - rzuciłem żartobliwie, ale zaraz humor na żarciki mi odszedł. Zacisnąłem usta i westchnąłem, ocierając twarz. Był naćpany. Vetur. On tak się nie zachowuje, to nie jest Noir. To jest jego cząstka, w ciele, które jest odurzone. Pewnie nic z tego nie zapamięta.
- Więc zabiłeś go, bo mnie kochasz - powiedział ni stąd ni z owąd, jakby dopiero teraz dotarło do niego, co mówiłem wcześniej. Pokiwałem i patrzyłem na jego wolno leżącą grzywkę, pozwalając mu badać palcami swoją twarz, głównie linie szczęki, brodę i usta.
Cisza. Delikatne muśnięcia palców lekarza i mój urywany oddech.
Cisza.
Bez słów, bez obietnic.
Cisza.
- Kocham cię - powtórzyłem gdy usnął.
Kocham cię.
Dlaczego musi się to tak kończyć?
Kocham cię.
Cisza.
To była ostatnia noc, którą spędziliśmy w swoim towarzystwie. Nigdy więcej nie kontaktowałem jego, ani on nie kontaktował mnie. A może próbował, a ja nigdy nie zwracałem na to uwagi. To była ostatnia noc. Ostatni raz. Ostatni dotyk.
Ostatni.
I znowu zapanowała cisza.
| ..nie zostawiaj mnie |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz