- Mogłabym chociaż do nich zadzwonić? - zapytałam nerwowo bawiąc się palcami.
- Wykluczone. Nie chcemy żeby ktoś nas namierzył, prawda? - pogłaskał mnie po głowie.
- Rozumiem...
- Pójdę zrobić ci coś do jedzenia. Siedź tutaj grzecznie - posłał mi uśmiech, którego nie byłam w stanie odwzajemnić. Wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi. Z tego co usłyszałam na kluczyk. Trochę mnie to zaniepokoiło ale nie chciałam nad tym myśleć. Położyłam się na łóżku i wbiłam wzrok w sufit.
- Na sto procent coś jest z nim nie tak - Yang pojawił się na moim brzuchu. - Mówię ci - chwilę później był już na mojej głowie.
- Nie przesadzaj. Pomógł mi przecież... - westchnęłam głośno i przymknęłam powieki.
- Jak zwykle głupiutka i naiwna - fretka przewróciła oczami.
- Nie męcz mnie teraz. Potrzebuję chwili spokoju a ty mi nie pomagasz. Jak zwykle.
- Wypraszania sobie ty mała cholero! Kto cię zawsze podtrzymuje na duchu gdy ci źle? Kto jest twoim najlepszym przyjacielem?
- Yang idź sobie - i jak na pstryknięcie palcami znowu zostałam sama. Wstałam z łóżka żeby móc lepiej rozejrzeć się po pokoju. Oprócz łóżka nie było tu prawie nic. Jakiś regał na książki, na którym brakowało... Książek. Małe biurko, trochę zniszczone tak jak krzesło, które przy nim stało. Moją uwagę przykuła głównie szafa stojąca w kącie pokoju. Otworzyłam ją licząc na to, że znajdę coś ciekawego. To, że była pusta chyba nie było dla mnie zakończeniem. Kiedy stałam przy meblu usłyszałam jak drzwi otwierają się. Mój "wybawca" przyniósł jakiś posiłek na tacy. Kiedy zobaczyłam co to zaczęłam zastanawiać się nad tym czy to aby na pewno jedzenie. - Bardzo... Dziękuję - trochę skłamałam.
- Mam nadzieję, że będzie ci smakować - uśmiechnął się na co nawet nie zareagowałam. Wzrok wbiłam w tą breję, która znajdowała się w misce i błagała o wylanie do toalety. Białowłosy stal i cały czas patrzył mi na ręce. Miałam nadzieję, że nie będzie czekał tutaj do momentu aż zjem wszystko z miski. Jeśli tak chyba się załamię.
<Aniołek?>
Menu
▼
poniedziałek, 26 lutego 2018
sobota, 3 lutego 2018
Od Anioła CD Fuyu
- Zapomnij o nich.
Dziewczyna zaczęła coś za mną mamrotać, szamotać się. Nie słyszałem jej gdy mówiła słaby przy zwiększającej się prędkości. Cokolwiek powiedziała, zapewne było jej zaskoczeniem moją odpowiedzią. Musiałem więc szybko to wyjaśnić, zanim zacznie mi przeszkadzać w jeździe.
- Twoi rodzice - zmyślałem na chybił trafił - kazali mi cię zawieść do siebie. Nie możesz już chodzić na żadne zajęcia ani wrócić do domu. Niektóre sprawy... wyszły spod ich kontroli.
Dziewczyna przysunęła się bliżej, naciskając na mnie tym, czym matka natura ją obdarowała. Byłbym mega kłamcą (obecnie jestem tylko kłamcą) gdybym się nie przyznał teraz, że wtedy miałem myśl, by zatrzymać się jak już tylko będziemy za miastem, rozdziewiczyć ją na poboczu i tak zostawić. Jednak gdzie potem miałbym szukać drugiej takiej czystej? Mickey był twardy, ale musi stać się cierpliwszy.
- Czy moi rodzice są w niebezpieczeństwie? - po przybliżeniu się słyszałem ją lepiej.
- Powiedzmy, że to nie jest pewne. Ale chcąc cię bronić zapłacili mi, bym miał na ciebie oko przez jakiś czas.
Przechodziły przeze mnie każde jej wibracje. Po tej wiadomości spięła się w sobie i jej ciało ogarnął wstrząs z zaniepokojenia. Pogładziłem ją po dłoni. Była tak delikatna jakby zaraz miała pęknąć. Uściśliła uścisk wokół mego brzucha. Spokojnie, malutka. Ja się tobą zajmę odpowiednio. Przecież obiecałem to twoim rodzicom.
***
Na miejscu, zaparkowałem przed budynkiem przypominającym stare budowle poprzedniego wieku. Stał samotnie pośród wielkiego pustkowia. Zapadł zmrok, jednak księżyc oświetlał to, co było potrzebne do zobaczenia. W środku panowały egipskie ciemności, jednak to nie przeszkadzało mi. Swoją norę znam jak własną kieszeń i na ślepo potrafię dotrzeć do różnych jej zakamarków.
Wziąwszy jej torebkę, prowadziłem dziewczę z ręką na biodrach po stromych schodach. Będzie miała mały pokoik z oknem w suficie z widokiem na niebo. Oby jej się spodobał. Oczywiście na klucz.
Usiadła na łóżku w kącie, wzrok tępo wbijając w podłogę. Teoretycznie powinienem już dawno zapytać o jej imię. Wolałem jeszcze poczekać, najlepiej do rana, aż oswoi się z informacjami.
- Głowa do góry - uniosłem lekko jej podbródek, który automatycznie znów opadł.
Z tej perspektywy wygląda... Nie, muszę ją pierw przygotować. Jak najszybciej. Zaczynając od jutra.
Fuycia? Tym razem nieco inaczej.
Dziewczyna zaczęła coś za mną mamrotać, szamotać się. Nie słyszałem jej gdy mówiła słaby przy zwiększającej się prędkości. Cokolwiek powiedziała, zapewne było jej zaskoczeniem moją odpowiedzią. Musiałem więc szybko to wyjaśnić, zanim zacznie mi przeszkadzać w jeździe.
- Twoi rodzice - zmyślałem na chybił trafił - kazali mi cię zawieść do siebie. Nie możesz już chodzić na żadne zajęcia ani wrócić do domu. Niektóre sprawy... wyszły spod ich kontroli.
Dziewczyna przysunęła się bliżej, naciskając na mnie tym, czym matka natura ją obdarowała. Byłbym mega kłamcą (obecnie jestem tylko kłamcą) gdybym się nie przyznał teraz, że wtedy miałem myśl, by zatrzymać się jak już tylko będziemy za miastem, rozdziewiczyć ją na poboczu i tak zostawić. Jednak gdzie potem miałbym szukać drugiej takiej czystej? Mickey był twardy, ale musi stać się cierpliwszy.
- Czy moi rodzice są w niebezpieczeństwie? - po przybliżeniu się słyszałem ją lepiej.
- Powiedzmy, że to nie jest pewne. Ale chcąc cię bronić zapłacili mi, bym miał na ciebie oko przez jakiś czas.
Przechodziły przeze mnie każde jej wibracje. Po tej wiadomości spięła się w sobie i jej ciało ogarnął wstrząs z zaniepokojenia. Pogładziłem ją po dłoni. Była tak delikatna jakby zaraz miała pęknąć. Uściśliła uścisk wokół mego brzucha. Spokojnie, malutka. Ja się tobą zajmę odpowiednio. Przecież obiecałem to twoim rodzicom.
***
Na miejscu, zaparkowałem przed budynkiem przypominającym stare budowle poprzedniego wieku. Stał samotnie pośród wielkiego pustkowia. Zapadł zmrok, jednak księżyc oświetlał to, co było potrzebne do zobaczenia. W środku panowały egipskie ciemności, jednak to nie przeszkadzało mi. Swoją norę znam jak własną kieszeń i na ślepo potrafię dotrzeć do różnych jej zakamarków.
Wziąwszy jej torebkę, prowadziłem dziewczę z ręką na biodrach po stromych schodach. Będzie miała mały pokoik z oknem w suficie z widokiem na niebo. Oby jej się spodobał. Oczywiście na klucz.
Usiadła na łóżku w kącie, wzrok tępo wbijając w podłogę. Teoretycznie powinienem już dawno zapytać o jej imię. Wolałem jeszcze poczekać, najlepiej do rana, aż oswoi się z informacjami.
- Głowa do góry - uniosłem lekko jej podbródek, który automatycznie znów opadł.
Z tej perspektywy wygląda... Nie, muszę ją pierw przygotować. Jak najszybciej. Zaczynając od jutra.
Fuycia? Tym razem nieco inaczej.