Czuję, jakby moja twarz była rysunkiem z akwarelek, który polano wodą, i kolory zaczęły mieszać się ze sobą w ciemną, brudną breję przypadkowych kształtów. Sięgam do pasa po mego najwierniejszego przyjaciela, a następnie zrywam go z łańcuszka i przytykam do biodra mężczyzny. Paralizator robi "Zzzz" i on pada przede mną na kolano. Przypadkowi ludzie mogliby pomyśleć, że wybrał sobie nieodpowiedni moment na oświadczyny. Jęczy z bólu, trzymając się miejsca porażenia. Podnosi głowę i znajduję jego spojrzenie, jednak on nie może znaleźć mojego. Chciwie go szuka, chcąc w nim dostać wytłumaczenie dlaczego to właśnie się stało. Dlaczego on, dlaczego teraz, tak czy nie? Nie dostanie go przynajmniej tak długo jak obraz jego oczu nie zniknie z moich myśli. A to może trochę potrwać, ponieważ myślę, że tym spojrzeniem zrobił dziury w mej duszy.
Stopniowo zdaję sobie sprawę, że nie jesteśmy już chronieni tłumem, a to znaczy, że niebawem zjawią się policjanci. Nie wiedząc czemu, lub po prostu moje ciało przestaje się mnie słuchać pod postacią Mory, złapałam mężczyznę za fraki. Podciągnąwszy go, odchodzę powoli, nie spuściwszy zeń oka. Krok za krokiem przyśpieszam w kierunku peronu. Mój pociąg czeka. Jest zapchany po brzegi przestraszonymi ludźmi. Wskakuję i wciskam się tak, żeby drzwi mogły się zamknąć. Zakładam kaptur na głowę i nie muszę już na nikogo patrzeć. Wszystko co widzę przed sobą, to szary krajobraz codzienności miliardów istnień przemijający z prędkością 300 kilometrów na godzinę. Niecałe pięć minut później wraz z innymi pasażerami wysiadłam tak jak zawsze. Strach opadł, ponieważ nie ma ich już tam, gdzie ktoś został zabity. Mają to swoje fałszywe poczucie bezpieczeństwa i wrócą znów do swoich zajęć.
*Tego samego dnia później, pod wieczór*
- Naprawdę? Niemożliwe! - Roxane z wrażenia otworzyła szeroko oczy i usta.
Ta o głowę niższa demonica mogłaby mi wydłubać oko swoim rogiem gdyby bardziej się uniosła. Pociągnęłam ją lekko za krótkie czerwone włosy dla zrozumienia, że ma nie poruszać głową.
- Niemożliwe co? - usłyszałam z korytarza damski głos.
Po chwili do pokoju weszła właścicielka tego głosu, fioletowo-włosa elfka o figurze godnej bogini. Zwą ją Pixi, ale dla nas jest Pi. Nie muszę wspominać, że była nieziemsko piękna, bo to typowe u tej rasy. Kolorystycznie zlewała się ze ścianami pokoju albo to on dopasował się do niej. Za nią jak cień toczyła się Verxa. To nieśmiertelna żywiąca się nieszczęściem innych (w przenośni). Kiedyś to ona zajmowała moje miejsce, dlatego odkąd się pojawiłam, nienawidzi mnie. Odwzajemniam jej uczucia. Usiadły na skraju łóżka i cierpliwie obserwowała aż któraś z nas coś powie. Ja miałam spinki w ustach i ledwo skończyłam zaciąganie włosów Roxy na jej rogi (by wyglądały jak fryzura, a nie prawdziwe).
- Karolina spotkała się twarzą w twarz z kolesiem, który sprzątnął jej klienta - opisała diablica w jednym zdaniu to, co mi zajęło ponad godzinę.
Ostatnią spinką umocniłam fryzurę i obejrzałam efekt końcowy. Bah, tu i tam włosy wychodzą, lecz nie chcę się z tym cackać od nowa. Nareszcie od powrotu mogę sobie pozwolić na siedzenie. Pościel była dzisiaj wymieniana, więc nie zajdę w ciążę. (Na brudnej pościeli strach odpocząć. Nie wiadomo czy siedzisz na plamie od jogurtu czy spermie czy jeszcze czymś innymi. Dlatego określenie "od siedzenia zajdziesz w ciążę" jest tutaj często używane.)
- Pi, wolałabym o tym nie rozpowiadać. Nie mówcie nikomu więcej, dobrze? - spoglądam na obie błagalnie, przytakują. Jedynie Verxa, ten kapuś nad kapusiami, wstaje i kiwa niezrozumiale głową.
- Szefowa i tak się dowie - wzdycha niby bezradnie. - Będziesz jedenasta. Dla ciebie specjalnie urządzimy calutki bialutki pokoik. A na suficie będziesz miała tą swoją plażę. To zawsze jakiś ładny widok, kiedy pieprzy cię dwóch emerytów.
Pi i Roxane patrzą zdegustowane na koleżankę. One też mają dosyć jej docinek psujących każdy dzień. Czuję od Ro, że żałuje iż tak szybko wypaliła o tym incydencie. Nie szkodzi, wiem, że nie chciała. Oj, ona taka już jest nieokrzesana...
- Jeśli tylko spróbujesz coś pisnąć... - krzyczę szeptem, starając się nie wybuchnąć.
Rozległ się krótki, wysoki dzwonek. Mamy kolejnego klienta. Wychodzę z pokoju wprost na jego powitanie. Po drodze przywdziewam maskę Afrodyty, malując w myślach obraz jak ten ktoś wybiera Verxę i uszkadza jej gardło swoim penisem, co powoduje, że milknie na wieki. To wygląda stanowczo bardziej na wypadek przy pracy, niż gdybym ja jej podcięła tętnicę ostrzem. Niestety obawiam się, iż to pozostanie tylko marzeniem.
Jak ci minął dzień, Noirku? Bolało?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz