Menu

sobota, 4 listopada 2017

Od Andromedy CD Safira

Dzień Andromedy zapowiadał się wybornie, po mimo tego, iż musiała wstać o szóstej, ach... te zalety dojazdów. Już w drodze zdążyła pozałatwiać kilka naglących spraw, a przede wszystkim spotkała się z Karmedią, która już od miesiąca nalegała na spotkanie.

W czytelni zameldowała się punkt ósma, co zirytowało Svena, który od pół godziny na nią czekał. 
– Bez przerwy się spóźniasz – powiedział mężczyzna na powitanie. 
– Już bez przesady. – Klepnęła go w ramię: – Pół godziny nic nie zmieni. – Uśmiechnęła się, to naprawdę był jej dzień. 
Szwed na te słowa tylko westchnął z irytacją i przewrócił oczami:
– Tu chodzi też o zasady i dyscyplinę.
– Jaką dyscyplinę? – Nie przestawała się uśmiechać: – Dyscyplinę to ty masz w wojsku. Jesteśmy w bibliotece. Spóźniłam się bo kupowałam ciastka. Chcesz jedno? – Wyjęła opakowanie z torebki.
Sven zabrał całe pudełko:
– No chyba, że to przez ciastka się spóźniłaś – mruknął na odchodnym otwierając paczkę.
Dziewczyna tylko się zaśmiała, zawsze przekupywała go słodyczami. I jak tu nie lubić tego miejsca? 
Osób nie było tu za wiele, zwłaszcza o tej porze, kiedy każdy szedł do pracy. Czytelnikami zazwyczaj byli uczniowie i kilku profesorów, choć oni rzadziej się tu pojawiali. Wszystkie twarze były jej dobrze znane, o każdym wiedziała co nieco.
Usadowiła się przy swoim biurku, w samym sercu biblioteki i tak, jak to miała w zwyczaju, założyła nogi na biurko i popijając kawusię oraz jedząc ciasteczka, czytała jakąś książkę. Jej zachowanie nie spotkało się z dezaprobatą innych, nikogo nie obchodziło co to zrobiła, do póki do póty wykonywała swoją pracę. I to było wspaniałe!
– Anka. – Czy ktoś w ogóle zwraca się do niej pełnym imieniem?
– Szz... Czytam. – Nie odrywała się od lektury.
– Anka!
– No już, cholera, do Tyberiusza doszłam!
Kobieta uniosła głowę znad książki, ujrzała Svena i kogoś jeszcze, kogo nie znała. Zdjęła nogi z blatu, leniwie się przeciągając spytała:
– Tak? Nie mam już ciastek ani dla ciebie, ani dla twojego kolegi – droczyła się.
– Ten tutaj ma nieoznakowane książki i twierdzi, że należą do niego. – Szwed zignorował uszczypliwy komentarz.
– No i co my z nim zrobimy? – Położyła swoją książkę grzbietem do góry i oparła głowę na dłoni.
– Nie wiesz? 
Dziewczyna zmarszczyła lekko czoło, próbowała sobie przypomnieć jak należy postąpić, jednak nie mogła.
– Eee... Nie pamiętam? – Spojrzała z przeprosinami w oczach.
– Jezu Chryste... – Westchnął zirytowany współpracownik: – Kto cię obsadził na tym stanowisku?
– Hola, hola. – Pomachała mu palcem przed nosem, cały czas się uśmiechała: – Całkiem dobrze mi idzie. Poza tym ty mi tu kazałeś siedzieć. – Mrukowatość Svena traktowała z dystansem.
– Ja? – Zdziwił się.
– To było zaraz po pogrzebie Evy, tej co zmarła na chorobę popromienną. – Poprawiła okulary.
– Cholera, a mówiłem jej, żeby nie nosiła tego świecidełka na szyi. Pieprzony radioaktywny złom z bazaru.
– No to co robimy? – Zapytała spoglądając na chłopaka, który do tej pory nie odezwał się ani słowem. 
Wyglądał śmiesznie, ściskając te książki, trochę nieporadnie i na swój sposób uroczo. Jego oczy bacznie obserwowały biblioteczną kadrę, która nie wiedziała co z nim począć. Intrygował Andromedę, która nigdy go tu nie widziała. Nie pasował do typowych osób odwiedzających czytelnię, był za młody na studenta, a tym bardziej na profesora. Nie wyglądał jej też na cwaniaka, który chciałby kraść książki, był zbyt nieporadny.
– Nie wiem – odparł Szwed.
– Jak to nie wiesz? – Zdziwiła się.
– Eva wiedziała.
– A no to było tak od razu. Dawaj stolik i krew z kozła, zaraz ją przywołamy i zapytamy jak tam to leciało. Albo, nie od razu dzwonię do Lucyfera, żeby mi ją dał na chwilę. – Zaśmiała się ze swojego żartu. Tylko ona. 
Szwed uśmiechnął się do siebie:
– To nie będzie konieczne – zaczął: – Gdzieś tu miałem swój kodeks postępowania.

Sven rzucił przed nos Andromedy opasłe tomisko zatytułowane: „Biblioteka – jak postępować, aby nie zwariować?" Kto wymyśla takie słabe nazwy? 
– Wiesz na której stronie? – Otworzyła starodruk, szukając spis treści.
– Nie.
– To ma w ogóle spis treści? 
– Chyba nie, to stara książka i ubyło z niej już kilka pierwszych stron. – Współpracownik wzruszył ramionami i zadowolony zostawił Andromedę samą z problemem.
– No to zajebiście się dzisiaj będę bawić – mruknęła do siebie.
Już nie była tak wesoła jak na początku. 
Przed nią cały czas stał nieznajomy chłopak, który ciągle ściskał te trzy marne lekturki i milczał.
– Nie, no cholera, przecież oboje wiemy, że ty tego nie ukradłeś – Zalamentowała ni to do niego ni to do siebie: – Jak ty się w ogóle masz na imię? Masz kartę biblioteczną?
– Nie mam. – Bił od niego spokój– Nazywam się Safir Morð.
Zapadło milczenie. Mina kobiety w tamtej chwili była nie dopisania – mieszanka zdziwienia i złości. Nie była zdenerwowana na demona, bardziej na całą tę sytuację i po części też na Zimę, który pewnie nawet nie był świadom tego jak bardzo namieszał w jej spokojnym bycie.
– Całkiem inaczej sobie ciebie wyobrażałam. – Przerwała w końcu ciszę.
Chłopak otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz ta nie dała mu dojść do słowa:
– Ty mnie w to wpakowałeś, to ty mi też pomożesz. – Nie było w tych słowach złości, tylko beznamiętny rozkaz.
– Ale ja, nawet nie... – Chciał wybrnąć.
– Wiem tyle samo co ty. – Podniosła ręce w obronnym geście: – Jak mi pomożesz, to trochę ci opowiem o czytelni albo o książkach, albo nie wiem... – Zrobiła pauzę: – No, weź, może będzie fanie. – Uśmiechnęła się.
Ten dzień nie może być taki zły, prawda?

KOCHAJ MNIE.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz