Wstałem i nadal zaspany podszedłem do okna i otworzyłem je. Nie ma co, sąsiedzi znowu 'pracują' nocami. Że też nikomu po za mną nie przeszkadza ten smród z ich 'małego laboratorium", chociaż może to przez fakt, że z tego co wiem tylko ja, z pośród lokatorów, tego jakże zacnego 'bloku', nie korzystam z 'usług' ludzi mieszkających dosłownie za ścianą. Pociągnąłem mocniej za klamkę otwierając jednocześnie okno na oścież. Oparłem się łokciami o parapet i wyjrzałem. Ledwie ranek, a słońca już nie widać za oparami z zakładów/domów itd. Do pokoju wdarło się chłodne poranne powietrze wywołując ciarki na mojej skórze. Nie powiem, przyjemne uczucie, tym bardziej na 'dzień dobry' tak z samego rana. Na zewnątrz już zaczynali krzątać się 'ludzie', praca, zakupy i inne sprawy. Przeciągnąłem się.
-Też powinieneś się zbierać leniu- mruknąłem do siebie przymykając lekko okno.
Szybkie śniadanie, ogarnięcie siebie i jako tako kanapy, ostatnio zbyt często na niej śpię, i można wychodzić. Zatrzymałem się przed drzwiami, obmacałem kieszenie, czy aby na pewno mam wszystko. Oczywiście, że mam, wyszedłem, zamknąłem drzwi i schowałem klucze do tylnej kieszeni. Standardowa codzienna rutyna.
Wychodząc z budynku modliłem się, by nie wpaść na kogoś. Ci ludzie są zbyt ciekawscy, a ja cholerni nie lubi z nimi rozmawiać. Schody w dół. Czystko można iść, a raczej prawie biec. Byle by nie wpaść na kogoś.
Na podwórku nie jest lepiej. Ciężkie przesiąknięte dziwnym specyficznym zapachem powietrze zachęca raczej by się udusić niż oddychać pełną piersią. Ludzie tak samo. Zachęcają bardziej do siedzenia w mieszkaniu niż do wychodzenia. Ale co zrobić, trzeba zarabiać, żeby siedzieć w mieszkaniu. Żeby zarabiać trzeba mieć pracę. A żeby pracować trzeba wychodzić. I tak właśnie koło mojego własnego życiowego absurdu się zamknęło.
Jedynym plusem tego wszystkiego jest to, że najkrótsza droga do mojej pracy wiedzie przez 'osiedlowy rynek'. Pełno tam przeróżnych rzeczy. Tak jak i dzisiaj. Jedzenie, przyprawy, elektronika, 'leki', dosłownie cuda-niewidy. Oraz ten uroczy uśmiech, jednej z dziewczyn, które coś tam sprzedają, który mnie 'odprowadza' co jakiś czasu.
Praca. Szpital. Budynek- pożal się Boże, o ile w ogóle istniejesz. Ale praca=pieniądze, nie ma co narzekać.
-Obym tylko nie musiał znowu robić jakichś głupot..- mruknąłem pod nosem wchodząc do środka.
-Znowu się spóźniłeś -przywitał mnie 'miły' głos Jane, starszej kobiety, która pracowała jako pielęgniarka.
-Nic nie umknie twojej uwadze co?
-Nic a nic -powiedziała dumnie.
-Mamy już coś ciekawego dzisiaj?- zmieniłem temat.
-Dla ciebie... Twoje ulubione- robota przy papierach- wręczyła mi kilka teczek.
-Uwielbiam to miejsce- wymusiłem uśmiech.
-No już, przebieraj się i do roboty- powiedziała wychodząc z pokoju 'wspólnego'.
Odłożyłem papiery na stół, po czym ściągnąłem kurtkę i zarzuciłem ją na oparcie kanapy, i nałożyłem biały kitel. Czuję się w nim jak idiota, ale zasady to zasady.
Wybiło południe, najlepszy moment, najwięcej osób przychodzi. Ale ja dalej muszę ślęczeć, przy tych dokumentach, stwierdzenie "bo ty wiesz najlepiej jak to się robi" zaczyna porządnie działać mi na nerwy. Fakt podpatrzyłem i zapamiętałem jak i co, ale bez przesady.
W końcu. Zrobione. Mogę iść, rozprostować kości. Przebrałem się i wyszedłem, bez tłumaczeń czy czegokolwiek. Zawsze tak robię. Chwała im za to, że się przyzwyczaili i już nie robią mi awantur za to, gdy wracam na kolejny 'dyżur'. Teraz mam czas, żeby zająć się bardziej poważnymi sprawami. Zaciągnąłem kaptur na głowę i ruszyłem przed siebie. Minąłem sporo budynków, różnych uliczek i podobnych zanim doszedłem do miejsca, w którym zazwyczaj przesiaduję. Miejsce idealne, położone wyżej niż uliczki po których przechadzają się ludzie, rozciąga się stąd niezły widok, mało kto tu przychodzi. Nie licząc tych, którzy coś chcą.
Nie siedziałem długo, gdy ktoś się zjawił. Pomachał mi zdjęciem przed oczami, podał krótki opis, powiedział co, za co i podał cenę. Nie mogę się nie zgodzić. Lepsze zarobki są z tego, niż z wypełniania tych pieprzonych dokumentów za innych.
Ruszyłem na poszukiwanie wskazanej osoby, termin wykonania zlecenia upływa dzisiaj, więc lepiej zabrać się za to teraz i mieć już z tego zysk. Wbrew pozorom nie jest to takie łatwe. Jednak koniec końców znalazłem tego kogoś, kogo spotka za raz coś niemiłego. Przyspieszyłem krok, momentalnie znalazłem się za tą osobą. Pociągnąłem ją mocno za ramię, tak by się odwróciła w moją stronę. Pomyliłem się. Tak bardzo się pomyliłem. To nie ta osoba. Cholera.
<Pozdrawiam tego kto przeczytał to gówno i w dodatku chciałby na to odpisać. Ktosiu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz