Menu

niedziela, 29 października 2017

Od Andromedy

Stałam, o ile staniem to w ogóle można było nazwać. Zaplątana w ciężkie zwoje materiału trwałam niczym słup soli z sarnim uśmiechem. W ręku ściskałam berło, a raczej wazon owinięty w folię aluminiową. We wszystkich kończynach czułam już tylko mrowienie. Spojrzałam na Piotra, właściwie to na sztalugę, która go zasłaniała.
– Stój prosto – rzucił od niechcenia w moją stronę, po czym podrapał się po przybrudzonym policzku.
– Stałabym prosto, gdyby pan malarz, wielki artysta dał mi dziesięć minut przerwy – odparłam, zakładając rękę na bok. Czułam jak moje krążenie wracało do normy. 
– Nie dawno była przerwa. Nie zmieniaj pozy. – Przerwał malowanie.
– Jest już dwudziesta druga. – Wskazałam na zegarek.
Piotr podrapał się po głowie i ciężko wzdychając zarządził koniec na dzisiaj. Chwała Bogu! W czasie gdy pomału zdejmowałam kostium, mężczyzna bezwstydnie się we mnie wgapiał. 
– Piotruś, nie masz nic innego do roboty? – zapytałam z lekka ukąśliwie.
– Nie.
Przewróciłam oczami rozpinając gorset, znowu mogłam oddychać, hurra!
– Naprawdę wiem, że mam fajne cycki. – Ręka zaplątała mi się w koronki: – Co ty właściwie malujesz? – Te koronki okropnie ciężko się zdejmowało.
– Madame Pompadour. – Nawet nie spojrzał mi w oczy.
– Wyglądam jak królowa Pompadour? – Mimowolnie się uśmiechnęłam.
– Nie – odparł beznamiętnie, a mój uśmiech zgasł.
– To na cholerę ja tu stałam?! – Złapałam z nim w końcu kontakt wzrokowy.
– Po pierwsze, primo, suknia rozmiarowo na ciebie pasuje. Po drugie, primo...
– Chyba secondo...
– Właśnie tak, tylko ty zgodziłaś się robić to za darmo. No i po trzecie... – Zawiesił się, spoglądając na mój dekolt.
– Mam fajne cycki – dokończyłam na niego.
– Właśnie tak.
Nie umiałam się gniewać na Piotra za to kim był. Ujął mnie swoją szczerością i bezpośredniością już dawno temu. W gruncie rzeczy lubiłam tu przebywać i na niego narzekać. Imponował mi jego zapał w kopiowaniu Matejki. 
Ostatni zwój materiału osunął się na ziemię. Zostałam w samej bieliźnie, co zdecydowanie nie przeszkadzało Piotrowi. 
– Gdzie jest moje ubranie? – Zaczęłam się rozglądać po pracowni.
Mężczyzna wzruszył ramionami. 
Nagle rozległo się pukanie, ktoś stał pod drzwiami atelier. Malarz nieśpiesznie poszedł otworzyć. Może byś, cholera, poczekał, aż się ubiorę – pomyślałam, po czym zaczęłam przeklinać go w głębi serca. Przewracając farby i inne duperele, chodziłam po pokoju szukając swojego ubrania. Ta pieprzona rupieciarnia wszystko przede mną chowała. 
W końcu znalazłam! Sukienka leżała na komodzie z przykrótką nóżką. Daję słowo, że wcale jej tam nie kładłam. 
Przez uchylone drzwi słyszałam serdeczny głos Piotra, który jak to miał w zwyczaju, rozgadywał się na poboczne tematy. Kiedy oparłam się o zimną ścianę, przez szparę miedzy futryną, ku mojemu rozczarowaniu, zobaczyłam jedynie malarza, który radośnie gestykulował. Ściskając w dłoniach ubranie, próbowałam wypatrzeć kto o tak późnej porze nawiedza pracownię, jednak nie byłam w stanie, Piotr skutecznie zasłaniał gościa. Wtem, malarz chwycił za klamkę od pokoju, w którym się znajdowałam. 
Zestresowana szybko założyłam sukienkę. Do pokoju wszedł Piotr wraz z jego gościem. Uśmiechnęłam się sztucznie na ich widok, udając, że wszytko gra i wcale przed chwilą ich nie podsłuchiwałam. 
– Andzia, masz sukienkę tył na przód – skwitował mnie Piotr na wejściu. 
Cholera, a tak dobrze mi szło to szpiegowanie...

[ktokolwiek, bo ja już się pogubiłam na tym chacie]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz